Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich. Wleźliby mu nawet w kieszeń i siedzieli tam przez sześć dni w tygodniu, byle siódmego mogli wyjść na świat i opowiadać w swojem kółku:
— Jestem w bardzo bliskich stosunkach z tym poczciwym hrabią... To wcale miły człowiek!
W salonie damskim żona fabrykanta z córką kupca rozmawiały po francusku o barbarzyństwie naszego społeczeństwa, dwie zaś bankierowe recytowały, także po francusku, nazwiska wszystkich znajomych im baronów, hrabiów i książąt. O kasjerach, buchalterach i podobnych im śmiertelnikach, których znały nierównie lepiej, nie wspominała żadna.
W gronie dam wieku średniego dostrzegł prezes jedną, która zawsze robiła głębokie na nim wrażenie. Była to bowiem pierwsza jego narzeczona, z którą pomimo obustronnej miłości nie ożenił się, z powodu, że miała posag zbyt mały.
Adam przywitał ją, dama zarumieniła się i, po kilku zdaniach wstępnych, zapytała:
— Jakże się miewa obecnie panna Helena?
— Zawsze jednakowo — odparł smutnie prezes. — Kilka dni jest zdrowsza, kilka dni cierpiąca... A córeczka pani?...
— Oto jest moja córka, ta, która ma śpiewać w tej chwili.
— Prześliczna osoba! — rzekł Adam, patrząc na nią z zajęciem.
W oczach damy błysnął jakiś niedobry ogień, wnet też odpowiedziała:
— Dobre zdrowie i trochę wdzięków stanowią jedyny posag, jaki moja córka odziedziczyła po mnie.
Prezesowi, gdy to usłyszał, drgnęły usta. Cios był istotnie silny. Jego córka po swojej matce nie odziedziczyła zdrowia, ani majątku nawet, który on sam roztrwonił.
Gdy wrócił znowu do salonu mężczyzn, był rozmowny i dowcipny, ale duszę targał mu niepokój i wyrzuty sumienia.
— Co w tej chwili robi moja córka i syn... tacy wątli oboje?... — myślał.