Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyjeżdżał następnie do biura, około piątej wracał do domu na obiad, wieczory zaś przepędzał niekiedy w resursie, niekiedy w salonach prywatnych.
Z córką widywał się codzień, chociaż, bez względu na obustronne przywiązanie, stosunki ich nie odznaczały się tą serdecznością, jaka wśród innych rodzin ma miejsce. Pan Adam w domu był ciągle zamyślony, albo zajęty, wszelkie zaś objawy cieplejszych uczuć ze strony córki hamowało głębokie uszanowanie, połączone z bojaźnią. Nieszczęsna idea podniesienia rodu nietylko wypełniała wszystkie zakątki duszy, lecz i osobę pana Adama otaczała jakąś atmosferą chłodną, a nawet groźną.
Mieczysław od pewnego czasu do siostry nie pisywał wcale, do ojca rzadko i krótko. Listy jego zdradzały wielkie znużenie. Pan Adam przeczuwał z nich coś niedobrego, wszystko jednak składał na karb egzaminacyjnych zajęć i lekkiego zdenerwowania. Zresztą starał się o tym przedmiocie nie myśleć.
Na parę dni przed niedzielą kwietnią, prezes został zaproszony do jednego z członków spółki. Większość mężczyzn, jak zwykle, skupiła się w salonie oddzielnym: byli tam kupcy, przemysłowcy i artyści. Niektórzy rozmawiali o polityce, albo miejscowych ploteczkach; inni grali w karty, jeszcze inni — medytowali, otaczając się kłębami dymu.
W jednym kącie dwaj ochotnicy do pułku bankierów szeptali między sobą o cenie okowity. Gdy zaś Adam przeszedł około nich, jeden odezwał się głośno:
— Widziałem dziś księcia...
— Księcia Leona? — przerwał drugi. — Tańczył z moją żoną w ratuszu.
— Ale gdzież tam — odparł szybko pierwszy — księcia Wacława. Jadł ze mną śniadanie...
Adam uśmiechnął się. Znał on dobrze tych Brutusów dzisiejszej demokracji, którzy po kątach piorunują na wielkich panów, lecz miękną wnet, gdy wielki pan raczy przemówić do