Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się spać położył. „Jakto? — pytam — więc nie idziesz na maskaradę?...“ A on na to: „Chybabym zwarjował!...“ „Bój się Boga! — mówię — przecież to trzecia?...“ „A niech kark skręci, choć trzecia!...“ — odpowiada i włazi pod kołdrę.
Przeszedłem się po pokoju i widząc, że buchalter nie żartem myśli o spaniu, pytam znowu: „Więc możebyś mi twego kapelusza pożyczył, bo mój trochę przystary?...“ A on na to: „Dobrze!... niech choć mój kapelusz zrobi głupstwo...“ A ja znowu: „W takim razie, dajże mi i twój zegarek...“ Buchalter się zawahał, miał bowiem złoty, bardzo kosztowny chronometr; znając mnie jednak, powierzył mi wreszcie swój zegarek, zwinął się w kłębek jak jeż i zasnął na dobre.
Ach! jaki on miał rozum, choć buchalter!...
Zostawiwszy mu swój srebrny godzinnik, z bijącem sercem znalazłem się wkrótce na redutowej sali. Gorąco, ścisk, wrzask... jak na odpuście w Radecznicy; ani żywej duszy znajomej, ale zato tłum masek — takich, powiadam ci, ponętnych i wabiących, że dla każdej z nich gotówbyś się narazić na wieczne potępienie, rozumie się tylko — do końca maskarady.
Choć nikt mnie nie zaczepiał, nie wiem dlaczego, miałem w głębi serca jakąś nadzieję. Któż wie, ile jest w tej sali kobiet, którym mogę wpaść w oko? Jestem brunet, tęgo zbudowany i, jak mi wszystkie zwierciadła powiadają, wcale przystojny. Kobiety w kostjumie są wogóle ryzykowne i nie wyrzekają się maskaradowych przygód... Moja narzeczona nie dowie się i... wszystko pójdzie dobrze!
Dotychczas jednak wszystko szło źle, za wyjątkiem bowiem jakiegoś błazna, który mi impertynencją powiedział, żadne domino nie uwiesiło się jeszcze na mojem ręku i nie szeptało mi tych tajemniczych słówek, dla których naraziłem się na bezsenność i koszta. Spojrzałem na mój piękny chronometr raz — było wpół do pierwszej, drugi raz — była pierwsza, trzeci raz — wpół do drugiej...