Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w imię idei zjednoczenia wszystkich ludzi włożył mu pod nogi kilkugarncową beczułkę nafty i przywiązał do bryki kojec z gęśmi. Lecz teraz już Jacek nie gniewał się.
Około północy wionął wiatr zachodni, niebo okryło się chmurami i począł padać drobny deszczyk. Droga stopniowo zamieniała się na gęstą kałużę, fura jechała coraz wolniej, a Żydek sposępniał. Mimo to, a może właśnie dlatego stał się rozmowniejszym i na drugi dzień, około południa, zapytał mego przyjaciela:
— Panu bardzo śpieszno do Wydrwiszek?
— Rozumie się! — odparł Jacek.
— To tak jak i mnie. Poco pan tam jedzie?
— Jadę w interesie miasta.
— Aha!... Może pan z akcyzy?
— Jestem ten, którego miasto wasze najbardziej w tej chwili potrzebuje.
— Aha!... to pan felczer — ja to zaraz wiedziałem...
Utopowicz odwrócił się tyłem do furmana i począł naglić o wyjazd.
Ale droga szła niesporo mimo nadludzkich wysileń furmana i koni. Nad wieczorem wszyscy Żydzi, ilu ich było, poczęli chórem szwargotać i robić wymówki maszyniście, który silnie wprawdzie machał batem, lecz bronił się bardzo słabo.
— Co się to stało? — spytał jednego z pasażerów Jacek, trapiony złowrogiemi przeczuciami.
— To się stało, że ten gałgan obładował wóz i spóźni się na szabas. Żebyśmy choć do karczmy dojechali!
Kroplisty pot wystąpił na czoło Utopowicza.
Słońce zachodziło szybko, a gwar i klątwy podróżnych potężniały. Szczęściem w niejakiej odległości ukazała się samotna karczemka, a i wóz, dzięki grubości biczyska, potoczył się znakomicie szybciej. Już dosięgano celu, już pasażerowie rozmawiali ze stojącym na progu właścicielem gospody, już fura w największym pędzie mostek wyminęła, gdy wtem...