Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nieznośni są! — zawołała Zosia, całując stryja w rękę.
— Ja to pojmuję, choć już dwadzieścia lat jestem wdowcem. Młodzi małżonkowie, tacy szczególniej jak wy, muszą się przecie zapoznać, porozumieć, przyzwyczaić do siebie...
— Czy stryj zamknął lufcik w swoim pokoju? — spytała Zosia.
— Nie zamknąłem, ale bierz go licho!... Nigdy nie mogłem pojąć niedelikatności tych ludzi...
— Bo też nie każdy jest tak wyrozumiały jak pan radca! — przerwał Filip.
— Mój kochany! ja sam tych przyjemności zakosztowałem...
— Dlaczego stryj nie ubierze się w szlafrok? — zapytała Zosia. — Właśnie położyłam go na łóżku stryja...
— Nie mam dziś jakoś ochoty... — odparł stryj. — Pamiętam, kiedym się starał o nieboszczkę moją żonę, ona miała lat osiemnaście, a ja dwadzieścia pięć...
— Pan radca nie powinien z nami robić ceremonji — wtrącił lękliwie buchalter, siadając obok młodej swojej żony. — Szlafrok...
— Obejdę się dziś bez szlafroka! Otóż, kiedym się starał o nieboszczkę moją żonę.... Ale! ale!... dlaczego wy mówicie sobie jeszcze: panie i pani? Powiedzcie zaraz jedno drugiemu: ty i nazwijcie się po imieniu...
— Mój mężu... — wyszeptała zapłoniona Zosia.
— Moja... panno Zofjo!... — wybełkotał Filipek, czując, że go coś ściska za gardło.
— Mniejsza o to! — rzekł stryj — przyjdzie to samo z siebie!... Byłem także kiedyś bardzo nieśmiały, a moja żona dobrze mi już wymyślała, kiedym ja jej jeszcze mówił: pani!...
I poczciwy stryj począł opowiadać historją swoich konkurów i małżeństwa, tak długo i szeroko, że państwo młodzi, zapomniawszy o miłości, na dobre ziewać poczęli.
Wreszcie Filip wstał i pożegnał Zosię i stryja.