Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwaj jego słuchacze byli głęboko wzruszeni: adwokatowi melancholicznie błyszczały oczy, a zimny mecenas miał na obu policzkach ciemno-amarantowe plamy.
— Dziwna rzecz! — zaczął mecenas. — Świat ten niby jest zbudowany poprostu. Rządzą nim niezłomne prawa natury. A jednak... są tu zagadkowe powikłania interesów.
Któżby się naprzykład spodziewał, że ja panom dokończę historją Stefana? Przypomniałem ją sobie w tej chwili dopiero.
— Czy być, panie dobrodzieju, może! — wykrzyknął bardziej niżby wypadało nawet zdumiony patron.
— Szanowni panowie! — wtrącił adwokat — prosiłbym o słówko ad hoc. Przypuszczam, a nawet jestem prawie pewny, że będę mógł szanownym panom udzielić niejakich informacyj co do interesującej Marji...
Zaniepokojony patron szeroko otworzył usta. Patrząc na jego fizjognomją, można było mniemać, że człowiek ten wszystkiego spodziewał się w życiu, wyjąwszy uzupełnień do swej zajmującej historji.
— Ustępuję adwokatowi głosu — rzekł mecenas — ponieważ chciałbym mieć ostatnie słowo.
Przyniesiono znowu poncz, i adwokat tak rzecz rozpoczął:


III
OPOWIADANIE ADWOKATA.

— Miło mi jest — prawił adwokat — oświadczyć panom, że życie moje rozwijało się, jeżeli nie powiem: nadzwyczaj, to przynajmniej bardzo wszechstronnie...
Dziś jako adwokat jestem do pewnego stopnia organem władzy i czynnikiem porządku. W wieku chłopięcym, byłem nauczycielem elementarnym i pochlebiam sobie, że zarówno książką jak i dyscypliną przyczyniałem się do rozszerzenia w masach oświaty i dobrych obyczajów. Później zostałem nauczycielem tańców, a więc jednym z kapłanów sztuki.