Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Eh! panie dobrodzieju, jakże ten świat zmienia się powoli! Goście ci sami, a choć przybyło kilku nowych, zato trzech starych umarło, a jeden się ożenił. Ubiory te same, rozmowy te same, a nawet i te same fajki, bo wówczas papierosów nie używano.
Już chciałem knajpinę opuścić, kiedy nagle weszło do niej dwu grajków: jeden mały i pękaty z fletrowersem, drugi wysoki, czerwony i zarośnięty ze skrzypcami...
Siadają... grają... Tfy! do kaduka, a toż ten skrzypek wykapany Stefan!
Podchodzę, on sam! — „Jak się masz...“ — „Jak się masz...“ — „Co robisz?“ — „Jestem grajkiem. A ty co?...“ — „Jestem patronem.“ Od słowa, panie dobrodzieju, do słowa, kupiłem mu kawy, wódki, którą pasjami lubił, i dla oporządzenia, jako dawnego przyjaciela, wziąłem do siebie na noc.
Posłałem mu na kanapie, dałem koszulę i parę innych rzeczy... Gadaliśmy może do pierwszej, a potem dalejże spać, panie dobrodzieju, aż do śniadania...
Ledwiem się zdrzymnął, słyszę krzyk:
— Maniu!... panie dobrodzieju... Maniu! twój krzyż!... nie wiedziałem! nie wiedziałem!...
Zrywam się na równe nogi, zapalam światło... Patrzę, Stefan siedzi na łóżku, z oczyma w słup, z pięściami zaciśniętemi, i ciągle jedno wkółko powtarza...
Nimem go dotrzeźwił, ranek nadszedł, a gdy na drugi dzień odprowadziłem go na powiśle do domu, w którym mieszkał wraz z pękatym fletrowersistą, ten na moje pytania krótko mi odpowiedział:
— Co pan chcesz, to człowiek, panie dobrodzieju, nieprzytomny! W dzień dlatego, że pije, w nocy dlatego, że go prześladuje jakaś Mania, którą nietylko że o śmierć przyprawił, ale jeszcze krzyż jej z grobu ukradł!...
Powiedziawszy to, patron wychylił szklankę do dna i umilkł.