Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to zabawni ludzie!... — wykrzyknął zadowolony Tadzio.
— Widzisz, co to znaczy maskarada!... — odpowiedział Karol. Poczem obaj młodzieńcy roześmieli się na całe gardła, znajdując, że ze wszystkich dowcipów, grasujących obecnie w sali, ich był najdowcipniejszy.
W tej chwili uwaga Tadzia zwróciła się na nowy przedmiot: jakiś gruby, czerwony jegomość zataczał się w sposób niezwykły. W pierwszej chwili Tadzio byłby przysiągł, że jegomość jest haniebnie pijanym, chwila jednak namysłu wystarczyła dla upewnienia się, że jegomość był trzeźwy i tylko z trudnym do uwierzenia talentem udawał pijanego. Oczy Tadzia z upodobaniem śledziły tę okrągłą postać, ubraną w pomięty i zabielony tużurek, a dusza Tadzia doznała niezwykle przyjemnej emocji, gdy dostrzegł, że jeden z czynników porządku, złudzony nieporównaną grą otyłego pana, zabiera się do usunięcia jego osoby.
Już Tadzio zwrócił się do Karola, aby mu zakomunikować rezultat najświeższej obserwacji, gdy wtem jakieś kobiece domino schwyciło go za rękę.
— Panie — rzekło drżącym głosem domino — wyprowadź mnie do innej sali, broń mnie!...
W zwykłych okolicznościach Tadzio pomyślałby przedewszystkiem o zabezpieczeniu własnej egzystencji, ale teraz... nigdy!... Od chwili wyjścia z bufetu energja Tadzia dosięgła niepraktykowanych rozmiarów; bohater nasz sądził toż samo o jasności swego umysłu.
— Panie — wyszeptało słabym głosem domino — unikaj przedewszystkiem pajaca, jest to mój wróg!...
Usłyszawszy to, Tadzio uczuł gwałtowną chęć poszukania złowrogiego pajaca; ulegając jednak życzeniom damy, wcisnął się z nią na jakąś w kącie stojącą kanapkę i patrzył, — do mówienia bowiem stracił wszelką ochotę, a słuchać nie było czego.