Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dama była prawdopodobnie piękna; głową sięgała Tadziowi do ucha, ręce jej były białe i drobne, kibić imponująca. Tadzic sądził, i miał prawo tak sądzić, że wszystkie części ciała tej doskonałej istoty muszą być jednakowo harmonijne i jakby dłutem najbieglejszego rzeźbiarza utoczone.
— O panie — zaczęło znowu domino — przebacz mi, że cię tak narażam...
— Na co narażam?... — spytał Tadzio bardzo niewyraźnie, zapewne skutkiem zachwytu.
— Na... na gniew mego prześladowcy... Och! okrutny to człowiek.
— Czegóż więc chce od pani ten człowiek?... Za co prześladuje?...
— Nie pytaj pan!... Dość będzie, jeżeli ci powiem, że w ręku tego człowieka spoczywa mój honor...
— Honor pani?... pani?... — powtórzył Tadzio strasznym głosem, czując w piersiach nadzwyczajne rozbudzenie odwagi.
— Och! — jęknęło domino.
— Co pani jest?...
— Nie... dobrze mi!...
Z wielką trudnością zaprowadził Tadzio interesującą nieznajomą do bufetu, gdzie prawie na klęczkach musiał ją błagać, aby raczyła przyjąć kieliszek wina. Jeżeli jednak dama zachowywała się bardzo powściągliwie, zato Tadzio, ulegając jej prośbom i tkliwym uściskom ręki, pił jak bąk i wcale nie żałował tego, czując, że stopniowo powiększa się jego niezrównane męstwo, giętkość umysłu i... że stosunki z nieznajomą przybierają coraz poufniejszy charakter.
Już Tadzio po raz setny zapewnił damę swojego serca o dozgonnej miłości, a po raz dziesiąty usłyszał od niej zapewnienie, że mu na wieki sprzyjać będzie, — już złożył pierwszy pocałunek na jej śnieżnem ramieniu i po raz drugi zabierał się w miejscu publicznem do popełnienia tej samej niedyskrecji, kiedy nagle: