Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyło się tak wzgardliwem pożegnaniem go ze strony Beli, że aż przykro było patrzeć.
Zgnębienie opuściło Wokulskiego.
— Pani łaskawa, nie udawajmy, że się nie rozumiemy. Pani wie, że dla mężczyzny kochającego kobieta jest świętością, jak ołtarz. Słusznie, czy niesłusznie, ale tymczasem tak jest... Otóż, jeżeli pierwszy lepszy awanturnik zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem, a ołtarz prawie zachwyca się podobnem traktowaniem, wówczas... pojmuje pani?.. Zaczynamy przypuszczać, że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem. Jasno się wytłómaczyłem?
Pani Wąsowska rzuciła się na poduszkach powozu.
— O, panie, aż nadto jasno!... Cobyś pan jednak powiedział, gdyby kokieterya Beli była tylko niewinnym odwetem; a raczej: ostrzeżeniem?...
— Do kogo wystosowanem?
— Do pana; wszakże pan ciągle zajmujesz się panią Stawską?...
— Ja?... Kto to powiedział?...
— Przypuśćmy, że naoczni świadkowie: pani Krzeszowska, pan Maruszewicz...
Wokulski pochwycił się za głowę.
— I pani wierzy temu?...
— Nie, ponieważ zapewnił mnie Ochocki, że tam nic niema; czy jednak Belę uspokoił kto w po-