znowu starość wyłazi... Cóż panna Łęcka? Ani umywała się do Stawskiej!
Po paruminutowem milczeniu, Wokulski spytał:
— Zadowolone panie z sąsiadów?...
— Jak z których — odezwała się pani Misiewiczowa.
— Owszem, bardzo... — wtrąciła pani Stawska. Przytem spojrzała na Wokulskiego i zarumieniła się.
— Czy i pani Krzeszowska jest równie miłą sąsiadką? — pytał Wokulski.
— O, panie!... — zawołała pani Misiewiczowa, podnosząc palec w górę.
— To nieszczęśliwa kobieta — przerwała pani Stawska. — Straciła córkę...
Mówiąc to, obracała w palcach rąbek chusteczki i zpod swoich cudownych rzęs usiłowała patrzeć... jużci nie na mnie. Ale powieki musiały jej ciężyć jak ołów, więc tylko rumieniła się coraz mocniej i stawała się coraz poważniejszą, jak gdyby ją który z nas obraził.
— A któżto jest ten pan Maruszewicz? — mówił dalej Wokulski, jakby nie myśląc nawet o obecnych damach.
— Letkiewicz, urwisz... — prędko odpowiedziała pani Misiewiczowa.
— Ależ mateczko, to tylko oryginał... — poprawiła ją córka. W tej chwili miała oczy tak
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/025
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.