Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

walnią i ze smutnym szelestem stoczyła się na podłogę.
„Dobrze ci tak! tam twoje miejsce... — myślał Wokulski. — Bo któżto miłość przedstawiał mi jako świętą tajemnicę? Kto nauczył mnie gardzić codziennemi kobietami, a szukać niepochwytnego ideału?... Miłość jest radością świata, słońcem życia, wesołą melodyą w pustyni, a ty co z niej zrobiłeś?... Żałobny ołtarz, przed którym śpiewają się egzekwie nad zdeptanem sercem ludzkiem!“
Wtem nasunęło mu się pytanie:
„Jeżeli poezya zatruła twoje życie, to któż zatruł ją samę? I dlaczego Mickiewicz zamiast śmiać się i swawolić jak francuscy pieśniarze, umiał tylko tęsknić i rozpaczać?“
„Bo on, tak jak i ja, kochał pannę wysokiego urodzenia, która mogła stać się nagrodą nie rozumu, nie pracy, nie poświęceń, nawet nie geniuszu, ale... pieniędzy i tytułu“...
— Biedny męczenniku! — szepnął Wokulski. — Tyś oddał narodowi coś miał najlepszego; lecz cóżeś winien, że przelewając w niego własną duszę, razem z nią przelałeś cierpienia, jakiemi nasycali ciebie? To oni są winni twoim, moim i naszym nieszczęściom...
Podniósł się z fotelu i ze czcią zebrał porozdzierane kartki.
— Niedość, że byłeś umęczony przez nich, ale