Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niby trzeciego czerwca?... — odparł, śmiejąc się.
Proszę sobie jednak wyobrazić nasze miny, kiedy przyszedł telegram, donoszący... o zamachu Nobilinga w Berlinie!... Ja, myślałem, że padnę trupem, Lisiecki od tej pory zaprzestał już nieprzyzwoitych żartów na mój rachunek i, co gorsze, zawsze wypytuje mnie o wiadomości polityczne...
Zaprawdę! Strasznem nieszczęściem jest wielka reputacya. Ja bowiem, od chwili kiedy Lisiecki zwraca się do mnie jako do „poinformowanego“, straciłem sen i resztę apetytu...
Cóż dopiero musi się dziać z moim biednym Stachem, który utrzymuje ciągłe stosunki z tym panem Colinsem i z tą panią Melitonową...
Boże miłosierny, czuwaj nad nami!...
Już kiedym się tak rozgadał (dalibóg, robię się plotkarzem), więc muszę dodać, że i w naszym sklepie panuje jakiś niezdrowy ferment. Oprócz mnie jest siedmiu subjektów (czy kiedy marzył o czemś podobnem stary Mincel!) ale — niema jedności. Klejn i Lisiecki, jako dawniejsi, trzymają tylko z sobą, resztę zaś kolegów traktują w sposób, nie powiem: pogardliwy, ale trochę zgóry. Trzej zaś nowi subjekci: galanteryjny, metalowy i gumowy, znowu tylko z sobą się wdają, są sztywni i pochmurni. Wprawdzie poczciwy Zięba, chcąc ich zbliżyć, biega od starych do nowych i ciągle im coś perswaduje; ale nieborak ma tak nieszczę-