Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwą rękę, że antagoniści, po każdej próbie godzenia, krzywią się na siebie jeszcze szkaradniej.
Może, gdyby nasz magazyn (z pewnością jestto magazyn, a w dodatku pierwszorzędny magazyn!), otóż, gdyby on rozwijał się stopniowo, gdybyśmy corok przybierali po jednym subjekciku — nowy człowiek wsiąknąłby między starych i istniałaby harmonia. Ale jak odrazu przybyło pięciu ludzi świeżych, jak jeden drugiemu często gęsto wchodzi w drogę (bo w tak krótkim czasie nie można ani towarów należycie uporządkować, ani każdemu określić sfery jego obowiązków), jest naturalnem, że muszą wyradzać się niesnaski. No, ale co ja mam się wdawać w krytykę czynności pryncypała i jeszcze człowieka, który ma więcej rozumu, aniżeli my wszyscy...
W jednym tylko punkcie godzą się starzy i nowi panowie, a nawet pomaga im Zięba, oto: jeżeli chodzi o dokuczenie siódmemu naszemu subjektowi — Szlangbaumowi. Ten Szlangbaum (znam go oddawna) jest mojżeszowego wyznania, ale człowiek porządny. Mały, czarny, zgarbiony, zarośnięty, słowem — trzech groszy nie dałbyś za niego, kiedy siedzi za kantorkiem. Ale niech-no gość wejdzie (Szlangbaum pracuje w wydziale russkich tkanin), Chryste elejson!... Kręci się jak fryga; dopieroco był na najwyższej półce naprawo, już jest przy najniższej szufladzie na środku i w tej samej chwili znowu gdzieś pod sufitem nalewo. Kiedy