Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Napadacie je chyba w tym celu, ażeby wzmocniono dozór nad Labiryntem!
— I Labirynt weźmiemy — przerwał Tutmozis.
— Nic nie weźmiecie, nic!... Labirynt mógł wziąć tylko jeden człowiek, któremu przeszkodzą dzisiejsze awantury w Memfisie...
Tutmozis stanął na drodze.
— O co tobie chodzi?... — krótko spytał Hirama.
— O nieład, jaki panuje u was... O to, że już nie jesteście rządem, ale kupą oficerów i dostojników, którą kapłani pędzą, gdzie chcą i kiedy chcą... Od trzech dni w całym Dolnym Egipcie panuje tak straszny zamęt, że pospólstwo rozbija nas, Fenicjan, waszych jedynych przyjaciół... A dlaczego tak jest?... Bo rządy wymknęły się z waszych rąk i już pochwycili je kapłani...
— Mówisz tak, bo nie znasz położenia — odparł Tutmozis. — Prawda, że kapłani bróżdżą nam i urządzają napaści na Fenicjan. Ale władza jest w ręku faraona, ogólny bieg wypadków idzie według jego rozkazów...
— I dzisiejszy napad na świątynię Ptah? — spytał Hiram.
— Tak. Sam byłem na poufnej radzie, podczas której faraon rozkazał opanować świątynie dzisiaj, zamiast dwudziestego trzeciego...
— No — przerwał Hiram — więc oświadczam ci, naczelniku gwardji, że jesteście zgubieni... Bo ja z pewnością wiem, że dzisiejszy napad został uchwalony na posiedzeniu arcykapłanów i nomarchów, które odbyło się w świątyni Ptah trzynastego Paofi.
— Pocóżby oni uchwalali napad na samych siebie — spytał drwiącym tonem Tutmozis.
— Muszą mieć w tem jakiś interes. A że oni lepiej prowadzą swoje interesa, aniżeli wy, o tem już się przekonałem.
Dalszą rozmowę przerwał adjutant, wzywający Tutmozisa do jego świątobliwości.