Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Biada zdrajcy, który usiłuje przeniknąć najwyższą tajemnicę państwa i wyciągnąć świętokradzką rękę na majątek bogów. Zwłoki jego będą jako padlina, a duch nie zazna spokoju, lecz będzie się tułał po miejscach ciemnych, szarpany przez własne grzechy...“
— I ciebie nie odstrasza ten napis?
— A waszą świątobliwość odstrasza widok libijskiej włóczni?... Groźby dobre są dla pospólstwa, nie dla mnie, który sam potrafiłbym napisać jeszcze groźniejsze przekleństwa...
Faraon zamyślił się.
— Masz słuszność — rzekł. — Włócznia nie zaszkodzi temu, kto potrafi ją odbić, a mylna droga nie obłąka mędrca, który zna słowo prawdy...
Jakże jednak sprawisz, ażeby ustępowały przed tobą kamienie w ścianach, i ażeby kolumny zamieniały się na drzwi wchodowe?...
Samentu pogardliwie wzruszył ramionami.
— W mojej świątyni — odparł — są także niedostrzegalne wejścia, nawet trudniej otwierające się, aniżeli w Labiryncie. Kto zna słowo tajemnicy, wszędzie trafi, jak słusznie powiedziałeś, wasza świątobliwość.
Faraon oparł głowę na ręku i wciąż dumał.
— Żalby mi cię było — rzekł — gdybyś na tej drodze spotkał nieszczęście...
— W najgorszym wypadku spotkam śmierć, a czyliż ona nie grozi nawet faraonom?... Czy wreszcie wasza świątobliwość nie szedłeś śmiało nad jeziora Sodowe, choć nie byłeś pewny, czy stamtąd powrócisz?...
Nie myśl też, panie — ciągnął kapłan — że ja będę musiał przejść całą drogę, po której chodzą zwiedzający Labirynt. Znajdę bliższe punkta i w ciągu jednej modlitwy do Ozyrysa dostanę się tam, gdzie ty, idąc, mogłeś odmówić ze trzydzieści modlitw...
— Alboż tam są inne wejścia?