Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niezawodnie są, a ja muszę je znaleźć — odparł Samentu. — Nie wejdę przecież, jak wasza świątobliwość, w dzień, ani główną bramą...
— Więc jak?...
— Są w murze zewnętrznym niewidoczne furtki, które znam, a których mądrzy dozorcy Labiryntu nigdy nie pilnują... Na dziedzińcu warty w nocy są nieliczne i tak ufają opiece bogów, czy trwodze pospólstwa, że najczęściej śpią... Prócz tego trzy razy między zachodem i wschodem słońca kapłani idą na modlitwę do świątyni, a ich żołnierze odbywają praktyki nabożne pod niebem... Zanim skończą jedno nabożeństwo, ja będę w gmachu...
— A jeżeli zabłądzisz?...
— Mam plan.
— A jeżeli plan jest fałszywy? — mówił faraon, nie mogąc ukryć troski.
— A jeżeli wasza świątobliwość nie pozyska skarbów Labiryntu?... Jeżeli Fenicjanie, rozmyśliwszy się, nie dadzą przyobiecanej pożyczki?... Jeżeli wojsko będzie głodne, a nadzieje pospólstwa zostaną zawiedzione?...
Racz mi wierzyć, panie mój — ciągnął kapłan — że ja wśród korytarzy Labiryntu będę bezpieczniejszy, aniżeli ty w twojem państwie...
— Ale ciemność... ciemność!... I mury, których nie można przebić, i głębia, i te setki dróg, gdzie człowiek musi się zabłąkać... Wierz mi, Samentu, że walka z ludźmi, to zabawka, ale szamotanie się z cieniem i nieświadomością, to straszna rzecz!...
Samentu się uśmiechnął.
— Wasza świątobliwość — odparł — nie zna mego życia... Kiedym miał lat dwadzieścia pięć, byłem kapłanem Ozyrysa...
— Ty?... — zdziwił się Ramzes.
— Ja, i zaraz powiem, dlaczego przeszedłem do służby Seta. Wyprawiono mnie na półwysep Synai, aby tam wybudo-