Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żał. Oni wiedzą, że trzeba wiele wybaczyć następcy tronu, osobliwie jeżeli ma tak burzliwy charakter. Ale czas uspokoi wszystko, na chwałę dynastji i pożytek państwu.
Książę rozmyślał. Nagle odezwał się:
— Więc nie mogę rachować na pieniądze ze skarbu?
— W żadnym razie. Wielki pisarz już dzisiaj musiałby wstrzymać wypłaty, gdybym mu nie dała czterdziestu talentów, które mi Tyr przysłał.
— I co ja zrobię z wojskiem!... — mówił książę, niecierpliwie trąc czoło.
— Oddal Żydówkę i poproś kapłanów... Może ci pożyczą.
— Nigdy!... Wolę wziąć od Fenicjan.
Pani wstrząsnęła głową.
— Jesteś erpatrem, rób jak chcesz... Ale ostrzegam cię, że musisz dać duży zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już ciebie nie puści. Oni są podstępniejsi od Żydów.
— Na pokrycie takich długów wystarczy cząstka mego dochodu.
— Zobaczymy... Szczerze chciałabym ci pomóc, ale nie mam... — mówiła pani ze smutkiem, rozkładając ręce. — Czyń więc, jak ci wypada, ale pamiętaj, że Fenicjanie w naszych majątkach są jak szczury w śpichlerzach, gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inne przyjdą za nim.
Ramzes ociągał się z wyjściem.
— Czy jeszcze powiesz mi co? — zapytała.
— Chciałbym tylko zapytać... Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz jakieś plany względem mnie. Jakie?...
Monarchini pogłaskała go po twarzy.
— Jeszcze nie teraz... jeszcze nie teraz!... Dziś jesteś swobodnym, jak każdy młody szlachcic w tym kraju, więc korzystaj... Ale Ramzesie, przyjdzie czas, że będziesz musiał pojąć małżonkę, której dzieci będą książętami krwi królewskiej, a syn twoim następcą. O tych czasach ja myślę...