Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

korpusem?... Ależ ty jesteś rozpieszczona dziewczyna, nie mąż i wódz...
— Jak to?... — przerwał książę, z trudnością powstrzymując się od wybuchu.
— Nie poznaję syna mego... Nie widzę w tobie przyszłego pana Egiptu!... Dynastja w twojej osobie będzie jak nilowe czółno bez steru... Wypędzisz z dworu kapłanów, a któż ci zostanie?... Kto będzie twoim okiem w Dolnym i Górnym Kraju, kto zagranicą?... A przecie faraon musi widzieć wszystko, na cokolwiek pada boski promień Ozyrysa...
— Kapłani będą moimi sługami, nie ministrami...
— Oni też są sługami najwierniejszymi. Dzięki ich modłom, ojciec twój panuje trzydzieści trzy lata i unika wojen, które mogłyby być zgubnemi...
— Dla kapłanów.
— Dla faraona, dla państwa!... — przerwała. — Czy ty wiesz, co się dzieje z naszym skarbem, z którego w jednym dniu bierzesz dziesięć talentów, a żądasz jeszcze piętnastu?... Czy wiesz, że gdyby nie ofiarność kapłanów, którzy dla skarbu nawet bogom zabierają prawdziwe klejnoty, a podsuwają sztuczne, czy wiesz, że dobra królewskie byłyby już w rękach Fenicjan?...
— Jedna szczęśliwa wojna zaleje nasze kasy, jak przybór Nilu nasze pola.
Wielka pani roześmiała się.
— Nie — rzekła — ty, Ramzesie, jesteś jeszcze takiem dzieckiem, że nawet nie można poczytywać za grzech twoich słów bezbożnych. Proszę cię, zajmij się greckiemi pułkami i jak najprędzej pozbądź się żydowskiej dziewczyny, a politykę zostaw... nam.
— Dlaczego mam pozbyć się Sary?
— Bo gdybyś miał z nią syna, mogłyby powstać zawikłania w państwie, które i tak ma dość kłopotów. Na kapłanów — dodała — możesz gniewać się, byleś ich publicznie nie obra-