Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miesięcznie, czyli... zaraz... dwa razy trzydzieści pięć jest siedemdziesiąt, tak, miałybyśmy siedemdziesiąt siedem miljonów rocznie...
Nastała chwila ciszy.
— Co?... co?... co?... — zawołała pani Kanarkiewiczowa, przerabiając cyfry na papierze. — Miałybyśmy ledwie czterdzieści dwa miljony rocznie...
— Cóż znowu pani pleciesz? Dwa razy trzydzieści pięć jest siedemdziesiąt i dwa razy...
— Ależ, panno Howard, pani nie umiesz mnożyć...
— Ja nie umiem?... — zawołała panna Howard, zrywając się od stołu.
— Proszę, tu jest rachunek...
— Co mi tam pani rachunek!
— Tak... tak... tylko czterdzieści dwa miljony... — odezwały się głosy z rozmaitych kątów sali.
Panna Howard upadła na krzesło, przygryzając wargi.
— Pani chciałabyś narzucić swoją wolę nawet tabliczce mnożenia — wtrąciła panna Papuzińska.
— Proszę o głos!... — odezwano się jeszcze raz z pod modelu do upinania sukien.
— Członek Siekierzyńska ma głos.
— Lampa strasznie kopci — odparła cicho członek Siekierzyńska.
Istotnie, krwawy płomień wiszącej lampy sięgał do połowy kominka, którego grzbiet ozdobił się aksamitnym grzybem. W całej sali unosiły się płatki sadzy, podobne do czarnych muszek.
— Ach, moja nowa suknia!...
— Wyglądamy jak kominiarze...
— Pyszna rzecz, te sesje!... Właśnie miałam wstąpić na raut...
— Dlaczego pani nie powiedziała o tem wcześniej? — rze-