Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwrócił się do Chrzanowskiego:
— Włóżcie ten szynel i czapkę... Pomóżcie aresztowanemu — dodał do pisarza. A gdy Chrzanowski został ubrany i zapięty, oficer wziął jego barankową czapkę do kieszeni i powiedział:
— Chrzanowski... pojedziecie ze mną niedaleko stąd... Ostrzegam was przy świadkach (panowie słyszycie?)...
— Słyszymy — odpowiedział pisarz.
— Ostrzegam Chrzanowskiego przy świadkach, że gdyby chciał wyskoczyć z sanek, albo gdyby zwracał się do kogo na ulicy, będę zmuszony zastrzelić go...
Pisarz wyprostował się jak struna, nadziratiel z niewymownym zapałem uściskał rękę Popowa i wyprowadził go wraz z jego więźniem aż do furtki.
— Najlepiej będzie — rzekł Popow do Chrzanowskiego — jeżeli aresztowany weźmie mnie w sankach pod rękę i będzie ze mną przyjemnie rozmawiał...
— Maładiec!... — wykrzyknął zachwycony nadziratiel i własnoręcznie, szeroko otworzył furtkę, poza którą zniknął Popow i aresztant. Po chwili zaskrzypiały sanki.
— O, tacy powinni być w żandarmerji!... — powiedział nadziratiel do pisarza, wróciwszy na górę. — Nu, ja teraz zdrzemnę się, a jak wróci Popow, ty, Kostia, obudzisz mnie. Ot, takich nam potrzeba!...
— A ja, głupi, zrazu pomyślałem, że to ktoś przebrany za oficera... — odrzekł pisarz.
— Dobrze mówisz, żeś głupi, Kostia. Ja natychmiast zrozumiałem, kto on taki. On będzie żandarmem... Generał umie wybierać ludzi... Kochany!...
— Mądry człowiek... liberalny człowiek... dusza człowiek!... — zakończył pisarz.