Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wsiadłszy do sanek z Chrzanowskim, oficer wziął go pod ramię i silnie przyciskając, zapytał po francusku:
— Poznałeś mnie, Waciu?...
— Ty jeden mogłeś zrobić coś podobnego!... — odpowiedział Chrzanowski, drżąc całem ciałem.
— Rozepnij szynel — mówił oficer już zamieniony w Świrskiego i kładź do paltota... Tylko nie pomyl się z kieszeniami... Tu jest brauning, magazyn i zapasowe naboje... To twoja czapka... a to pugilares z paszportem i pieniędzmi... Masz dwieście rubli i paszport na imię Antoniego Cieplaka... Pisarz leśny, z którym pojedziesz, odeszle cię do Grudy, a stamtąd zmykaj do Galicji...
— Nie wiem, jak ci się wywdzięczę, Kaziu!... — szepnął Chrzanowski.
— Nic nie mów!... — przerwał Świrski, głosem nieco zmienionym.
Zatrzymał sanki przed jakąś restauracją, wsunął zwitek bankocetli w rękę dorożkarzowi i pociągnąwszy Chrzanowskiego, wszedł do sieni. Przebiegli korytarz, podwórko, potem Świrski uchylił bramę, zamkniętą na kołek, i obaj znaleźli się w uliczce zupełnie pustej. Szybko minęli drugą i trzecią uliczkę, na których znajdowało się coraz mniej domów, wreszcie zatrzymali się między szopami i parkanami. Tu czekał na nich człowiek skulony, z rękoma w kieszeniach.
— Aaa!... chwała miłosiernemu Bogu, kiedy tak... — odezwał się człowiek.
— Konie są?... — zapytał Świrski.
— Pisarz czeka przed naszą fabryką — wziął pakę tytoniu...
— Niema nikogo?...
— Tylko nasz akcyznik — odpowiedział człowiek.
— Waciu, bywaj zdrów... i idź z tym obywatelem, a szynel i czapkę wojskową rżnij gdzie w rów... — rzekł Świrski,