Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci, więc trochę przez wdzięczność, a bardziej z musu, zaciągnęli się do partji.
— I rozbijacie... na spółkę z nimi?... — przerwał Świrski.
— Wcale nie — rzekł Chrzanowski. — Nasz kapitan ma tyle delikatności, pomimo nieustannych wymyślań wszystkim, że podczas swoich niekoniecznie... rycerskich wypraw wysyła nas na zwiady. To też ja jeszcze ani razu nie strzelałem, a Lisek wprawdzie kilka razy huknął, ale wgórę, dla wypróbowania brauninga.
— A Starka?...
Chrzanowski niechętnie wzruszył ramionami i mrugnął.
— Dobrze — mówił Świrski — ale do czego to wszystko prowadzi?...
— No, już o to nie powinienbyś pytać — wtrącił Lisowski. — W Rosji aż kipi rewolucja... już mają dwieście tysięcy karabinów i miljony ładunków, i tylko patrzeć, jak stamtąd napłyną do nas oddziały... Wówczas ruszy się wojsko, a nasi dzisiejsi partyzanci...
— Bandyci — szepnął Świrski.
— Przypuśćmy... Jednak wówczas staną się regularnymi żołnierzami.
— A któż wam mówił o tych rosyjskich legjonach, które niby to do nas idą?
— Kto?... — zawołał zdziwiony Lisowski — naturalnie Iwanow... Nie znasz Iwanowa?...
— On przed świętami nazywał się Vogel — poinformował Chrzanowski.
— A czy on nie łże?... — zapytał Świrski.
— Dajże spokój!... — bronił Lisowski. — Vogel czy Iwanow zawsze to wielka figura... On mianował kapitanem Zajączkowskiego... on nam dostarcza broni i amunicji... on wyznacza oddziałowi, co i kiedy ma atakować.
— I wy go słuchacie?...