Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaki ja tam naczelnik!... — mruknął Świrski.
— Ha!... Ha!... a nie pamiętasz to, jakeś nas musztrował, jakeś uczył?... Ja na szubienicy jeszcze będę ci wdzięczny za twoje wykłady... Pamiętasz, jakeś mówił: tylko ten może rozkazywać innym, kto nie lęka się śmierci... Ten jest komendant, ten jest pan... A we mnie, kiedym to usłyszał, serce: puk!... puk!... Bo ja nigdy nie bałem się śmierci, ale dopiero po twoich naukach zrozumiałem, żem na to stworzony, ażeby komenderować innymi... Patrzajcie-no!... hycel Monopolka już trzeci kielich smoli...
— Bo nie mam szklanki... — mruknął ponuro Starka. — Położył ciężko pięść na stole i z pod brwi zmarszczonych patrzył na Świrskiego. — Ten zawsze elegant... zawsze chce przewodzić!...
— Mój drogi, ani myślę o przewodzeniu... odstępuję ci wszelkie prawa... — odrzekł Kazimierz.
— Nie swarz się, Monopolku!... pij ze mną!... — wołał Zajączkowski. — Niech tu przyjdzie Kot i Dziewiątka ze dworu!... Choć to tylko podoficery, ale tęgie chłopy... mogą wypić kwartę i nie upiją się!... Adjutant!... sprowadź ich tu...
Starka wybiegł i po chwili sprowadził dwóch wezwanych, z których jeden był garbaty, a drugi miał duże wąsy i bystre oczy. Gdy, ukłoniwszy się Zajączkowskiemu, usiedli przy stole i zaczęli pić na współkę z kapitanem i jego adjutantem, panie wyszły, a Świrski z Chrzanowskim i Lisowskim usunęli się w drugi koniec pokoju i tam, gryząc kiełbasę i popijając herbatą, zaczęli rozmawiać półgłosem. Czterej goście przy głównym stole nie zważali na nich, zajęci doskonałemi nalewkami i huczną gawędą, w której było więcej wymysłów, aniżeli sensu.
— Więc, moi drodzy, co się z wami dzieje?... co znaczą te stopnie oficerskie?... — zapytał Świrski.
Odpowiedział mu Lisowski, że ponieważ są ścigani przez policję i ponieważ Zajączkowski bodajże ocalił ich od śmier-