Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za nieposłuszeństwo kula w łeb... Widywaliśmy już takie rzeczy...
W tej chwili wbiegł jeden z partyzantów, donosząc, że złapano jakiegoś podejrzanego człowieka, a jednocześnie przyszła Linowska z prośbą do Zajączkowskiego, ażeby uwolnił Kobielaka.
— To znajomy nasz gospodarz — mówiła — podobno ma list do pana Świrskiego...
— Dać go tu!... — rzekł przywódca.
Wszedł Kobielak, powiedział, że przyjeżdża z Żelaznych Hut i że ma kartkę od kasjera. Kartkę tę wziął do rąk Starka i przeczytał:

Oddział policji i kozaków szuka pana Kazimierza. Jutro będą w Leśniczówce.

— Pan Kazimierz musi natychmiast jechać do Grudy — rzekła pani Linowska. — Jeszcze się przemknie...
— Niech jedzie, gdzie chce... — rzekł Zajączkowski.
— Ależ, naczelniku — odezwał się gniewnie Starka — jeżeli koledzy Świrskiego mogą służyć pod pańskiemi rozkazami, to i on...
— Stul pysk, Monopolka... pod ławę!... — huknął Zajączkowski, uderzając pięścią w stół — Pan Świrski pojedzie, gdzie chce, a my odprowadzimy go, gdzie nam każe.
Świrski spojrzał na Linowską, na Chrzanowskiego i Lisowskiego, pomyślał i rzekł:
— Idę z wami...
— Panie Kazimierzu... — zawołała Linowska, składając ręce. — Panie Kazimierzu... co pan robi?... Przecież umowa z Dębowskim... pańskie słowo...
— Idę z wami... — powtórzył Świrski do Zajączkowskiego — Nie mogę opuścić kolegów, ani narażać domu państwa.
Ucałował obie ręce Linowskiej i pobiegł na górę upakować swój raniec.