Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowiedzenia się czegoś o ucieczce Staśka; ale parobcy milczeli, a nawet ukradkiem wymieniali między sobą znaczące spojrzenia. Kandydat na wodza opuścił ich, gniewny; jasno bowiem w tej chwili zrozumiał, że — ani uprzejmość, ani hojna kolęda nie zjednały mu zaufania służby. Oczywiście, musiały zajść odniedawna jakieś zmiany w ich usposobieniu. Zarówno bowiem Jadwiga, jak i pani Linowska, zgodnie twierdziły, że dotychczas tak dziewczęta, jak parobcy, w Leśniczówce odznaczali się nietylko uczciwością, lecz i szczerem przywiązaniem do swoich chlebodawców.
„Nie krzywdzili ich Linowscy — myślał Kazimierz — traktowali niby członków rodziny, leczyli, nawet uczyli i pomimo wszystko — nie mogą rachować na ich wierność!...“
Wróciwszy do kancelarji, gdzie posłano mu na obszernej kanapie, Świrski opatrzył brauning i wraz z kilkoma zapasowemi magazynami włożył go pod poduszkę. Na myśl, że bandyci mogą ich napaść, uczuł przyjemny dreszczyk; nareszcie raz znajdzie się wobec istotnego niebezpieczeństwa i posłyszy świst kul, wystrzelonych nie na żarty!... A gdyby nawet zginął, broniąc kobiet, gdyby zginął w obecności panny Jadwigi, czy nie byłaby to piękna śmierć?... Hej, śmierć! straszna dla tych, którzy się jej boją... Niech-no przyjdzie, niech spojrzy mu w oczy, a wtedy zobaczymy, kto się ulęknie.
Zgasił światło. Gdzieś w stronie wsi zaczął ujadać jeden pies... drugi... Później głębokiemi basami odezwały się psy podwórzowe... Na drodze słychać niby tętent koni, potem szelest kroków na dziedzińcu, potem niby ciche pukanie do drzwi... Świrski uniósł głowę nad poduszką, w ręku ścisnął brauning i czekał, czekał... pełen radosnego spokoju...
„Gdybym trafił dwu albo trzech, reszta ucieknie — myślał. — A mogę trafić, bo nie będę strzelał na ślepo... A, a, a, niech żyje wojna... niech żyją bandyci!...“
I wśród tych przyjemnie drażniących wzruszeń — zasnął twardo, jakgdyby zgasł...