Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cudów... wielu łask doznałam od Niej... Teraz niech ciebie ratuje...
— A ty, mamusiu, zostaniesz bez opieki?... — spytał Władek.
— Matka Bolesna i tak będzie czuwała nad matką smutną...
Władek ucałował jej obie ręce, oczy, usta i rzekł:
— Dość tego!... Gdybym tak dłużej rozmawiał, naprawdę zostałbym babą, za co mamusia pierwsza wyśmiałaby mnie i wykrzyczała... Prawda, mamo? Chodźmy, Kaziu, obejrzeć konie.
Właśnie przed dom zajechały duże sanki, ciągnione przez parę tęgich siwków. U dyszla wisiał głośny dzwonek.
— A odwiążże mi to zaraz, do paralusza!... — wołał doktór. — Cóżto, chcesz tym dzwonem z całej gubernji zwabić złodziejów?
Paweł leniwie zlazł z kozła i śmiejąc się, odpowiedział:
— Umyślnie przywiązało się takie wielkie dzwonisko, ażeby psiekrwie bojały się, a wielmożny pan myśli, że chciałbym ich zwabić.
I powoli odwiązał dzwonek, rzeczywiście imponujących rozmiarów.
Dziewuchy wyniosły na ganek kosz, walizkę i pudełko, na widok czego furman zaczął skrobać się w głowę, myśląc, gdzie to wszystko pomieści?
Doktór naglił o pośpiech, na ganku ukazał się stary Linowski w swojej lisiurce, na której szarem tle wyraźnie odbijał zielony sznur rewolweru.
— Jedziemy, jak do powstania — śmiał się Władek.
— Dam ja ci powstanie... — rzekł Dębowski. — A tymczasem ubieraj się, bo szkoda czasu...
— Aj, do licha!... — zawołał Linowski — na śmierć zapomniałem prosić o urlop... To dopiero awantura!... Oczywiście, tracę pamięć...