Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź spokojny o pamięć i urlop. O twoim wyjeździe już mówiłem z dyrektorem...
— I zgodził się?... — zapytał z dziecinną ciekawością Linowski.
— Za to, co zrobiłeś dla nich, na cały rok daliby ci urlop z pensją i gratyfikacją — odparł Dębowski.
— Istny palec Boży!... — mówił jakby do siebie podleśny. — Ocaliłem trochę pieniędzy fabryce... zdobyłem sobie dobrą kreskę u zarządu i kto wie, czy nie uratowałem paru chłopaków od kozy, a może i od szubienicy. A to wszystko za parę dni choroby, nietyle ciężkiej, ile śmiesznej.
— No, no... już daj spokój filozofji, a zabieraj się do podróży — przerwał Dębowski.
— Więc siadajmy...
— Ależ na Boga, stójcie!... — zawołała Linowska. — Zapomniałam o najważniejszych rzeczach...
— Cóżto za ważności? — spytał doktór.
— Nie dałam kociołka na herbatę... Franusia, biegnij do kuchni i przynieś ten mniejszy imbryk blaszany... Po drugie — całkiem zapomniałam o opłatkach dla Zosi i was wszystkich...
— Opłatki do proszków?... — zapytał doktór.
Linowska ze zgrozą popatrzyła mu w oczy i wzruszyła ramionami. Potem wbiegła do mieszkania i po chwili wyniosła stamtąd żelazny imbryk, tudzież pudełeczko z opłatkami.
— Siadajcie... siadajcie i jedźcie... O, już i mój Kobielak żegluje... zdaje się, niepodkutemi saniami...
— Bądź zdrowa, Haniu... do widzenia!... — rzekł Linowski, tuląc do piersi żonę.
— Władku — mówił Dębowski półgłosem — jeżeli masz trochę rozsądku i władzy nad samym sobą, ucz się... ucz się i jeszcze raz ucz się... Teraz wojny wychodzą z mody, a miejsce ich zajmuje rozum i praca... Wiek nie upłynie, kiedy zwy-