Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdało się, że chłopak przypatruje mu się z uwagą. Podleśny odwrócił głowę, uczeń zrobił to samo; przez mgnienie oka zatrzymali się obaj, ale wnet poszedł każdy w swoją stronę.
„Szkoda!... myślał Linowski — żem go nie zaczepił... Może to kolega Władka?... może i on jedzie do Świrskiego?...“
Jeszcze raz spojrzał na kartkę syna, i wydała mu się jakby pisana drżącą ręką.
„Nic dziwnego — rzekł do siebie. — Gospodyni robiła porządki, i niebardzo było na czem pisać...“
Przekładając z ręki do ręki zawiniątko, mimowoli uchylił derkę i zobaczył kawałek uczniowskiego mundurka. Podleśnemu zrobiło się chłodno, gdy pomyślał, że ten mundurek może być już Władkowi niepotrzebny, jeżeli odsyła go do domu.
„Głupstwo!... odsyła mundur, bo chce chodzić w nim przez święta. Mundur, nawet stary, dobrze wygląda; można być w nim i u nadleśnych, i u proboszcza... Nawet u dyrektora... bo chyba w tym roku zaprosi nas, a może i sam przyjedzie do Leśniczówki. Niech Bóg da zdrowie Dębowskiemu, że wciągnął mnie do tej sprawy z pieniędzmi...“
Niedaleko hotelu zdało się Linowskiemu, że jakiś, niby rzemieślnik, spojrzał na niego ciekawie. Gdy zaś wszedł do stajni, spostrzegł, że ze stajennym, Mateuszem, rozmawia młody człowiek, przyzwoicie ubrany. Stali obaj przy wielkiej skrzyni z obrokiem, którą Mateusz prędko zamknął, a młody człowiek cofnął się w głąb stajni, i nie można było przypatrzeć się jego rysom.
Linowski znowu poczuł zimno w piersiach. Przypomniał sobie, co Mateusz mówił o socjalistach: „Socjałem jest dziś każdy: szewc, student, brat komisarza...“
— Cóż mój koń?... — zapytał stajennego.
— O, całkiem dobrze!... Podjadł se, popił, a jak przyjdzie potrzeba, będzie leciał niegorzej od zająca...
„Dlaczego on mówi: jak przyjdzie potrzeba?... — myślał