Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wjechali na strych zgrzybiałej czteropiętrowej kamienicy. Jakże tu zimno i pusto! Para nadgniłych sznurów, na nich kilka szmat wątpliwego koloru, w kącie paka, zapełniona skorupami garnków i butelek, pod kominem najeżony kot, który zdawał się chuchać w palce, a w jednej ścianie małe, pozalepiane papierem drzwi, za któremi ktoś chodził, siadał, czy też kładł się i od czasu do czasu kaszlał.
Gdy przez nadpróchniałą poręcz spojrzałem nadół, dostrzegłem słabe światełko w takiej głębi, że mi przyszła na myśl owa od spodu do szczytu okseftami zapełniona bernardyńska piwnica, w którą kamień, rzucony na Boże Narodzenie, leciał aż do Wielkiej Nocy. Światełko chwiało się w sposób arcy dwuznaczny, chybotaniu zaś towarzyszyły takie szmery, jakby ktoś z wielkim trudem wstępował o trzy schody w górę, a następnie z wielką łatwością opadał o cztery nadół.
Cień, niosący światło, przeszedł w ten sposób drugie, trzecie i czwarte piętro, zatrzymując się za każdym razem i głośno ziewając:
— A-u!...
Gdy wstąpił na drabinę, prowadzącą z czwartego piętra na nasz stryszek, zachwiał się jeszcze bardziej i byłby niezawodnie przez parter zajechał na Powązki, gdyby go za kark nie pochwyciła silna ręka Wigilji.
Pod czarodziejskim wpływem tego dotknięcia, ziewający człowiek, stanął równemi nogami na naszym poziomie, wyprostował się i mruknął:
— Hej, kolęda! kolęda!
Był to mężczyzna już szpakowaty, w długim starym kożuchu. Zamiast czapki zdawał się mieć bardzo żwawo pokudłane włosy, świeżą kresę na prawej stronie pałkowatego nosa i jeszcze świeższe ślady czterech palców na lewym policzku. W prawej ręce niósł brudną latarkę, w lewej dwojaczki i bułkę pod pachą.