Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/114

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Brakiem boga na sobie zlękniony niezmiernie, —
    Szaleje i skrzydłami uderza w zaświaty!

    Bywalec tych uroczysk, powabnych swym tronem,
    Umie błysków najmniejszą wyśledzić nieznaczność,
    I w szczelinie pomiędzy istnieniem a zgonem
    Dojrzeć gwiazdę niezgorszą, lub niezłą opatrzność...

    Lecz się nigdy nie strwoży, rozumnie zbłąkany,
    Bezkrólewiem w niebiosach, lub własnego cienia
    Zgubą w jarach, — lub zbytnią łatwością zamiany
    Jednych cudów na drugie...
    Niech cud się też zmienia!

    Jego tylko tu nęci niezwiedzona grota,
    Lub kwiat jeszcze nieznany,
    lub muszla co rzadsza, —
    I na wszelki przypadek wtórego żywota
    Duszę swoją w te dziwy chętnie zaopatrza...

    On tu przyszedł sam przez się, by własne szaleństwo
    Karmić strawą najlepszą na ziemi i niebie, —
    I nad brzegiem przepaści wytańczyć dla siebie
    Jeden lęk drogocenny lub niebezpieczeństwo!...