Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byleby tylko stąd szczęśliwie wyjechać — troszczył się Piotruś, wciąż niespokojny i badający uważnie niebo.
Mgła tymczasem nagromadzona przez dzień cały w powietrzu, poczęła częściowo wznosić się do góry, częściowo zaś wieszać się po wierzchołkach skał i rozwłóczyć po wąwozach. Noc zapowiadała się ciemna, a w dodatku powietrze naładowane elektrycznością, groziło burzą. W miarę zachmurzania się nieba, twarz Piotrusia poczęła się rozchmurzać; nabrał nawet humoru.
— Możnaby powiedzieć — odezwał się z uśmiechem — że duchy górskie i tu nam jeszcze sprzyjają, pragnąc wypłatać ostatniego figla moim przybranym braciom. Niech tylko rozpocznie się burza, a będziemy mieli zupełną pewność przemknięcia się około pikiet indyjskich niepostrzeżenie.
Burza nie kazała na siebie czekać. Ledwie słońce zeszło za góry, krwawiąc je na wysokich zrębach, gdy pierwsza błyskawica rozdarła ciężką osłonę chmur i zerwał się szalony wicher.