Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz na koń! — zakomenderował Piotruś — i w nogi, o ile tylko będzie możliwem. Za parę godzin potoki górskie staną się nie do przebycia.
Z pośpiechem wyprowadzono konie i ruszono wśród nieopisanej grozy orkanu górskiego.
Na przedzie jechał Piotruś, upatrujący drogi przy blasku błyskawic, a za nim dr. Mański oraz Chodzik. Błyskawice nie ustawały świecić, a w ich fosforycznym blasku wynurzały się poszarpane ściany gór, jak olbrzymie tytaniczne budowle.
Trudno opisać grozę burzy górskiej. Każdy huk piorunu odzywał się tutaj stokrotnem echem, a że pioruny biły bez przerwy, więc w wąwozach panowało jakieś warczenie, jakiś zamęt piekielny, oszołomiający.
Podróżnych ogarniało nieraz dziwne, przygnębiające wrażenie, a nawet Piotruś, ów wychowaniec gór, pochylał się trwożnie na siodle.
Pomimo całej swojej znajomości gór i ich wąwozów, stawał on nieraz niepewny, w jakim kierunku posuwać się dalej należy. Konie tymczasem stąpały trwoż-