Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Józef. O! nie panie, nie mała, w czasach, gdy wszystkie serca biją egoizmem. Dobre słowo, ja wyżej cenię od złota.
Sędzia (żywo.) Masz słuszność! wielką słuszność! poczciwości! a wiesz, żeś się urodził na mowcę, jak honor kocham! tak jest, złoto to błoto! pluń na nie! uczucie, serce, to grunt! (całuje go.) we mnie, ot.. masz przyjaciela!.. wierzysz?
Józef. Wierzę całem sercem i ta wiara właśnie upoważnia mnie pragnąć więcej...
Sędzia. Więcej? (n. s.) Powiedziałem: wrócił z tamtąd goły, i chce pożyczyć pieniędzy.
Józef. Łaskawe na mnie względy państwa, ich przychylność w tylu razach mi okazywana, oddawna już pozwalały mi pomyślnie wróżyć o mojej sprawie...
Sędzia (usiłując zrozumieć.) Od dawna?
Józef. Przyuczony wszakże od dzieciństwa niedowierzać zbytecznie szczęściu, w obawie, bym zawodu moich nadziei, nie uczuł zbyt boleśnie, wstrzymywałem się z wyrzeczeniem stanowczego słowa.
Sędzia. To było najmądrzej, co nagle, to po djable.
Józef. Ile walk w sercu mojem stoczyłem, nie zliczę. Była już chwila, że postanowiłem zamknąć w sobie to co czułem i niewyzywać losu... (ściskając jego rękę.) pan jednakże poczciwemi swemi słowy, wlałeś we mnie otuchę i ukołysałeś ostatnie skrupuły.
Sędzia (n. s.) Czuję że jakieś głupstwo zrobiłem, jak honor kocham!
Józef (trzymając ciągle jego rękę.) Wierząc, że mam w panu prawdziwego przyjaciela, pieszczę się dziś tą myślą, że może wolno mi będzie nazwać cię słodszem jeszcze imieniem.
Sędzia. Słodszem imieniem?
Józef (j. w.) Ojca!
Sędzia (nie pojmując zrazu.) Ojca?... jakiego ojca?.. (po chwili.) Aha! (n. s.) Aj... tego nie mogłem przewidzieć... (gł. zakłopotany.) Widzisz kochany panie, co się tyczy tego... jestto.. kwestja... która prawdę powiedziawszy... (nagle krzywiąc się.) Aj!
Józef. Co to panu?
Sędzia. Uf!.. sam nie wiem... kolka, czy coś...
Józef. W boku?
Sędzia. Ehę!... to jest raczej... w głowie... zawrot jakiś... nie dobrze mi... aj, nie dobrze mi.
Józef. Niech pan wyjdzie na świeże powietrze...
Sędzia. Zapewne... (po chwili nagle.) nie... nie!.. (n. s.) poszedłby za mną.. (głośno.) położę się trochę... Mój drogi darujesz...
Józef. A, mój Boże! ze mną pan chcesz być na etykiecie?
Sędzia (cierpiącym głosem.) Muszę się koniecznie położyć... przepraszam cię... do widzenia...
Józef (serjo) Co się tycze słów, które przed chwilą wyrzekłem...
Sędzia (przerywając.) To już tam z kobietami... proszę cię... jakoś, matka... to najstósowniej, jak honor kocham! (n. s.) niech mu się tam same wykręcają... (głośno) tak jest, z kobietami pomów, to najświętsza sprawa... odchodzi na prawo stękając.)

SCENA VI.

Józef (sam śmieje się z goryczą po chwili.) Oj ludzie, ludzie! wie-