Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111
Cyrulik sewilski

BAZYLJO. Ho, ho!
BARTOLO, głośno. W istocie, Bazyljo, twój uczeń jest nad wyraz utalentowany.
BAZYLJO, zdumiony. Mój uczeń!... (cicho). Przyszedłem donieść panu, że hrabia zmienił mieszkanie.
BARTOLO, cicho. Wiem o tem, cicho.
BAZYLJO, na stronie. Kto panu powiedział?
BARTOLO, cicho. On, oczywiście.
HRABIA, pocichu. Ja, rozumie się: słuchaj pan tylko.
ROZYNA, cicho, do Bazylja. Czy to tak trudno, milczeć?
FIGARO, cicho, do Bazylja. Hum! stary drągalu! Toż on głuchy!
BAZYLJO. Kogo tu, u djaska, tumanią? Wszyscy są w tajemnicy!
BARTOLO. I cóż, Bazyljo, adwokat?
FIGARO. Będziecie mieli cały wieczór czas mówić o adwokacie.
BARTOLO, do Bazylja. Słóweczko; powiedz tylko, czy dobrze poszło z adwokatem.
BAZYLJO, zdumiony. Z adwokatem?
HRABIA, z uśmiechem. Możeś się pan nie widział z adwokatem?
BAZYLJO, zniecierpliwiony. Et! nie, nie widziałem się z żadnym adwokatem!
HRABIA, do Bartola, na stronie. Chcesz pan, aby wytaczał sprawę w jej obecności? Odpraw go.
BARTOLO, cicho do hrabiego. Masz słuszność (do Bazylja). Ale co to za choroba przyszła na ciebie tak nagle?
BAZYLJO, w gniewie. Nie rozumiem o czem pan mówi.
HRABIA, wsuwa mu na stronie sakiewkę do ręki. Tak: pan doktór pyta, poco pan tu przyszedł będąc jeszcze tak osłabiony.
FIGARO. Blady jest jak śmierć.
BAZYLJO. A! rozumiem...