Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
84
Beaumarchais

moje dziecko, nie trzeba było czerwienić się przekształcając tak prawdę co do joty; ale to sztuka, której jeszcze nie posiadasz.
ROZYNA. Ech! i któżby się nie czerwienił, słysząc, jak pan wyciąga złośliwe wnioski z rzeczy najniewinniejszych w świecie.
BARTOLO. Oczywiście, moja wina: sparzyć sobie palec, umoczyć go w atramencie, zwijać tutkę dla małej Figaro i poprawiać wzór na bębenku, cóż może być niewinniejszego! Ile tu kłamstw nagromadzonych, aby ukryć jeden fakt!... „Jestem sama, nikt mnie nie widzi: mogę skłamać co mi się podoba“. Ale, koniec paluszka jest wciąż czarny, pióro powalane, papieru brak; niesposób o wszystkiem pamiętać. To pewna, moja panno, że, kiedy mi przyjdzie wyjść na miasto, zamknięte na dwa spusty drzwi będą mi najlepszą poręką.

Scena XII
HRABIA, BARTOLO, ROZYNA.
(Hrabia, w mundurze kawalerzysty, z miną człowieka będącego pod dobrą datą, podśpiewuje: „Zbudź się, ach, zbudź się“, etc.).

BARTOLO. Czego chce tutaj ten człowiek? Żołnierz! Wracaj do siebie, senora.
HRABIA, śpiewa dalej „Zbudź się“, i zbliża się do Rozyny. Kto z was dwojga, szanowne panie, nazywa się doktór Balordo? (do Rozyny, pocichu). Jestem Lindor.
BARTOLO. Bartolo!
ROZYNA, na stronie. Wspomniał coś o Lindorze.
HRABIA Balordo, Balosło: kpię sobie zresztą z tego ja-ak. Chodzi tylko o to, który, która z was (do Rozyny, ukazując papier). Weź pani ten list.
BARTOLO. Która! Widzi pan przecie, że to ja! Która! Idź do siebie, Rozyno, ten człowiek, jest, jak się zdaje, po dobrem śniadaniu!