Strona:PL Balzac - Kuzynka Bietka. T. 2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż za szaleństwo! zawołał minister. Niepodobna nam jest, dodał biorąc trąbkę którą mu podał marszałek i krzycząc mu w ucho, dopełnić tej restytucji. Bylibyśmy zmuszeni ujawnić malwersacje twego brata, a uczyniliśmy wszystko co można aby je skryć...
— Zrób z tem co zechcesz; ale nie chcę aby w majątku rodziny Hulot był bodaj szeląg skradziony z państwowego grosza, rzekł hrabia.
— Zapytam króla o rozkazy w tej mierze. Nie mówmy już o tem, odparł minister widząc niepodobieństwo pokonania szczytnego oporu starca.
— Bądź zdrów, Cottin, rzekł starzec podając rękę księciu de Wissemburg, zimno mi w duszy...
Poczem, zrobiwszy krok, odwrócił się, popatrzył na księcia widocznie silnie wzruszonego, otworzył mu ramiona, książe zaś uściskał go serdecznie.
— Mam uczucie, rzekł, że żegnam całą Wielką Armję w twojej osobie...
— Żegnaj więc, dobry i stary kolego! rzekł minister.
— Tak, żegnaj, bo idę tam, gdzie są wszyscy nasi, których nam przyszło opłakać...
W tej chwili wszedł Klaudiusz Vignon. Dwaj starcy, szczątki napoleońskiej falangi, skłonili się sobie poważnie, kryjąc wszelki ślad wzruszenia.
— Musiał książe być rad z dzienników? rzekł przyszły referendarz. Kręciłem tak, aby dzienniki opozycyjne myślały że zdradzają nasze tajemnice...
— Nieszczęściem, wszystko to na próżno, odparł minister spoglądając za marszałkiem który mijał salon. Przed chwilą dopełniłem bardzo bolesnego pożegnania.