Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja ją zabijam?
— Jej terno wyszło, słyszysz, krzyknął Józef, a ty ukradłeś pieniądze na stawkę.
— Jeżeli zdycha od wstrzymanego terna, w takim razie nie ja ją zabijam, odparł opój.
— Wyjdź, wyjdźże stąd, powtórzyła Agata, wstręt budzisz we mnie. Połączyłeś wszystkie występki!... Boże, czy to mój syn?
Głuche rzężenie dobywające się z krtani chorej, zwiększyło podrażnienie Agaty.
— A ja ciebie kocham jeszcze, ciebie, moją matkę, która jesteś przyczyną wszystkich moich nieszczęść! rzekł Filip. Wypędzasz mnie, w pierwsze święto, w dzień narodzenia tego... jak on się nazywa?... aha, Jezusa! Cóżeś ty zrobiła papie Rouget, twemu ojcu, że cię wypędził i wydziedziczył? Gdybyś mu się nie naraziła, bylibyśmy wszyscy bogaci i nie grzązłbym teraz po uszy w nędzy. Coś zrobiła ojcu, ty, taka dobra kobieta? Widzisz tedy, że mogę być dobrym chłopcem, a mimo to być wyrzuconym za drzwi, ja, chluba rodziny.
— Hańba! krzyknęła Descoings.
— Wyjdziesz stąd albo mnie zabijesz! krzyknął Józef, rzucając się na brata z wściekłością lwa.
— Boże! Boże! jęknęła Agata wstając i siląc się rozdzielić braci.
W tej chwili, weszli Bixiou i lekarz. Józef powalił brata i rozciągnął go na ziemi.
— To prawdziwe dzikie zwierzę, rzekł. Nie odzywaj się! albo cię...
— Zapamiętam to sobie, bełkotał Filip.
— Wyjaśnienia rodzinne? rzekł Bixiou.
— Podnieście go, rzekł lekarz, on jest równie chory jak ta zacna kobieta; rozbierzcie go, połóżcie i zdejmcie mu buty.
— To łatwo powiedzieć, wykrzyknął Bixiou; trzeba rozciąć, zanadto ma nogi obrzmiałe.