Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ba! zjemy je i tak, odparł z wesołością człowieka, który postanowił brać wszystko z dobrej strony.
— Ależ ruszże się, mężu! wykrzyknęła staruszka.
Pan Hochon, bardzo zgorszony odezwaniem się artysty, przyniósł nieco brzoskwiń, gruszek i śliwek.
— Adolfino, idź narwać winogron, rzekła pani Hochon do wnuczki.
Józef spojrzał po dwóch młodych ludziach z wyrazem który mówił: „Czy temu trybowi domu zawdzięczacie swoje kwitnące miny?“ Baruch zrozumiał ten przenikliwy błysk oka i uśmiechnął się, dotąd bowiem obaj z Franciszkiem trzymali się w dyskretnym półcieniu. Kuchnia domowa była dosyć obojętna młodym ludziom, którzy, trzy razy na tydzień, wieczerzali u mamy Cognette. Zresztą, podczas obiadu, Baruch otrzymał wiadomość, iż wielki mistrz zwołuje Zakon w komplecie o północy na wspaniałą ucztę, aby omówić środki jakich wymaga chwila. Ta powitalna uczta, którą stary Hochon wyprawił dla gości, tłumaczy, jak bardzo nocne biesiady u mamy Cognette potrzebne były dla odżywienia dryblasów, obu opatrzonych doskonałem uzębieniem.
— Przejdziemy na likier do salonu, rzekła pani Hochon, wstając i opierając się na ramieniu Józefa.
Wychodząc pierwsza, zdążyła szepnąć malarzowi:
— I cóż, biedny chłopcze, ten obiad nie przyprawi cię o niestrawność z przejedzenia; a i tak ciężko przyszło mi go wywalczyć. Czeka cię post tutaj, ot, tyle ile trzeba aby wyżyć, to i wszystko. Toteż, bądź wyrozumiały...
Dobroduszność zacnej staruszki, która sama odsłaniała w ten sposób słabą stronę domu, ujęła artystę.
— Niedługo będzie pięćdziesiąt lat jak żyję z tym człowiekiem; przez ten czas nie doliczyłabym się razem ani dwudziestu talarów w mej sakiewce! Och! gdyby nie chodziło o to aby wam ocalić majątek, nigdybym was nie ściągała do mego więzienia!