Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciu dwu lat, zarówno pustą jak monotonną drogę życia, w której, obróciwszy oczy wstecz, liczyła jedynie trumny trojga dzieci, stworzyła sobie jakby sztuczne macierzyństwo dla córki ukochanej przyjaciółki. W głuszy prowincjonalnego życia, hodowała tę starą przyjaźń, niezatartą mimo długiej nieobecności Agaty; toteż, sprawy rodziny Bridau leżały jej na sercu jak własne. Wprowadzono Agatę z tryumfem do sali, gdzie godny pan Hochon przyjął ją sztywnie i chłodno.
— Oto mój mąż, jakże go znajdujesz? rzekła staruszka do chrześniaczki.
— Ależ zupełnie takim samym, jak go zostawiłam, rzekła paryżanka.
— Hehe! widać że pani przybywasz z Paryża; komplemenciarka z pani, rzekł starzec.
Nastąpiły prezentacje: małego Barucha Borniche, dwudziestoletniego dryblasa; małego Franciszka Hochon, liczącego lat dwadzieścia cztery, i małej Adolfiny, która czerwieniła się, nie wiedziała co począć z rękami a zwłaszcza z oczami, nie chciała bowiem aby się zdawało że się przygląda Józefowi Bridau, śledzonemu również z ciekawością przez dwóch młodych ludzi i przez starego Hochona, ale z rozmaitych punktów widzenia. Skąpiec powiadał sobie:
— Wygląda jak wypuszczony ze szpitala, musi mieć apetyt jak po chorobie!
Młodzi ludzie myśleli:
— Cóż za zbój! co za facjata! tęgą będziemy mieli z nim robotę!
— Oto mój syn, malarz, mój dobry Józef! rzekła wreszcie Agata, wskazując artystę.
W tem słowie dobry czuć było wysiłek, odsłaniający całe serce Agaty, która myślała o więźniu z Luxemburgu.
— Wygląda jakoś chorowito, wykrzyknęła pani Hochon, nie podobny do ciebie...