Strona:PL Balzac - Kawalerskie gospodarstwo.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i prawie instynktowna miłość wzruszyła ją; nie znajdowała już tak brzydkim biednego głuptasa, którego skronie i czoło, okolone wyrzutami podobnymi do wrzodów, nosiły ten ohydny wieniec, oznakę zepsutej krwi.
— Nie chce Flora wrócić na wieś, nieprawdaż? rzekł Jan Jakób z chwilą gdy zostali sami.
— Dlaczego pan pyta? odparła patrząc nań.
— Aby wiedzieć, rzekł Rouget, czerwieniąc się jak burak.
— Chce mnie pan odprawić? spytała.
— Nie, panno Floro.
— Więc cóż, o co panu chodzi? Musiał pan w tem coś mieć...
— Tak, chciałbym wiedzieć...
— Co? rzekła Flora.
— Nie powiedziałaby mi Flora! rzekł Rouget.
— Owszem, słowo uczciwej dziewczyny.
— Otóż to, podjął Rouget przerażony. Flora jest uczciwa dziewczyna...
— Jeszczeby!...
— Nie, naprawdę?...
— Skoro panu mówię...
— Naprawdę, jest Flora taka sama, jak kiedy siedziała tu z bosemi nogami, wówczas gdy stryj Brazier przyprowadził tu Florę?
— Ładne pytanie, dalibóg! odparła Flora czerwieniąc się.
Dziedzic, zgnębiony tą rozmową, spuścił głowę i nie podniósł jej więcej. Flora zdumiona iż tak obiecująca dla mężczyzny odpowiedź wywołała konsternację, wyszła. W trzy dni później, o tej samej porze — oboje bowiem jakgdyby przeznaczyli sobie chwilę deseru na pole bitwy — Flora rzekła pierwsza:
— Czy pan ma coś przeciw mnie?
— Nie, panno Floro, odparł, nie... (Pauza). Przeciwnie.
— Zdawał się pan nierad kiedyś, dowiadując się że jestem uczciwa dziewczyna...