Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

grubszy od obsadki, kołysał się nad żółtawym i dość tłustym karkiem, obnażonym przez odwinięty kołnierz zniszczonego surduta. Para ta przechadzała się uroczystym krokiem po ogrodzie, przyczem mąż, conajmniej siedmdziesięcioletni, zatrzymywał się uprzejmie za każdym razem, gdy piesek zdradzał tego potrzebę. Przyspieszyłem kroku, aby wyminąć ten żywy obraz mego Rozmyślania, lecz jakież było me zdumienie, gdy poznałem margrabiego de T., owego przyjaciela hrabiego de Nocé, który od dawna był mi winien koniec przerwanego opowiadania, powtórzonego w rozdziale o Teorji łóżka (Patrz Rozmyślanie siedmnaste).
— Mam zaszczyt, rzekł, przedstawić panu margrabinę de T.
Złożyłem głęboki ukłon damie o wyblakłej i pomarszczonej twarzy. Czoło jej zdobne było wianuszkiem płaskich i równo ułożonych loków, które, dalekie od stworzenia jakichkolwiek złudzeń, uwydatniały jeszcze sieć zmarszczek na twarzy. Dama była nieco urużowana i robiła wrażenie podstarzałej prowincjonalnej aktorki.
— Nie wyobrażam sobie, coby pan mógł zarzucić małżeństwu takiemu jak nasze, rzekł starzec.
— Już samo prawo rzymskie mi tego zabrania!... odpowiedziałem ze śmiechem.
Margrabina rzuciła mi spojrzenie, w którem mieściło się tyleż niepokoju co nagany i które zdawało się mówić: „Czyżbym na to doszła moich lat, aby być tylko konkubiną?...“
Siedliśmy na ławce w cienistym zakątku terasy, która wznosi się nad placem Ludwika XV. Jesień poczęła już ogałacać drzewa i rozsypała przed nami żółte liście swego wieńca, ale słońce nie przestało jeszcze zsyłać dobroczynnego ciepła.
— I cóż, dzieło skończone?... rzekł starzec z owym pełnym namaszczenia akcentem, właściwym ludziom dawnej arystokracji.
Słowom tym towarzyszył, jako komentarz, sardoniczny uśmiech.
— Bez mała, odparłem. Dopłynąłem do sytuacji filozoficznej,