Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fałszywych świadków. Żadna twarz mnie już nie zwiedzie. Jestem ponury i wystygły. Znam życie i nie ma już ono dla mnie złudzeń. Najświętsze moje przyjaźnie zdradzono. Zamieniam z żoną moją spojrzenia nieopisanej głębi, każde słowo jest sztyletem, który przeszywa nawskroś nasze życie. Czuję w sobie straszliwe zimno. A więc to jest ów spokój starości! Zatem starzec już zawczasu posiada w sercu ów cmentarz, który wkrótce jego posiędzie. Przyzwyczaja się do jego chłodu. Człowiek obumiera, jak uczą nas filozofowie, częściowo, a nawet, prawie zawsze, oszukuje śmierć: to bowiem, co jej koścista ręka zdoła wreszcie zagarnąć, czyż to zawsze można nazwać życiem?...
Och! umrzeć młodo i w pełni sił!... Cóż za los godny zazdrości! Czyż to nie znaczy, jak powiedział czarujący poeta, „unieść z sobą wszystkie złudzenia, zagrzebać się, jak wschodni monarcha, ze wszystkiemi skarbami i drogiemi kamieniami, z całym ludzkim dobytkiem“? Ileż wdzięczności winniśmy czuć dla łagodnego i dobroczynnego ducha, który przenika wszystkie rzeczy ziemskie! W istocie, tę samą troskliwość, jaką natura okazuje, gdy odziera nas, sztuka po sztuce, z naszego ubioru, gdy rozdziewa niejako duszę, osłabiając stopniowo słuch, wzrok, dotyk, zwalniając krążenie krwi i zagęszczając soki żywotne, aby nas uczynić równie mało wrażliwymi na wtargnięcie śmierci, jak byliśmy nimi na wtargnięcie życia, tę samą macierzyńską troskliwość, jaką ma dla naszej kruchej powłoki, rozwija również dla naszych uczuć i dla tego podwójnego istnienia, które powołuje do życia miłość małżeńską. Zsyła nam najpierw Pewność, która, wyciągając ku nam rękę i otwierając serce, powiada: „Patrz, otom twoja na zawsze...“ W ślad za nią, idzie Chłód: postępuje leniwo, odwracając jasną głowę, aby ukryć ziewanie, jak młoda wdowa, zmuszona wysłuchać przemowy ministra, który ma jej podpisać dekret na pensję. Nadchodzi Obojętność: wyciąga się na kanapie, nie troszcząc się o to, aby spuścić fałdy sukni, którą niegdyś żądza podnosiła z tak niewinnym bezwstydem. Rzuca spojrzenie, równie wolne od zawstydzenia jak od