Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zawładnął. Ale też nie możesz mieć pojęcia, do jakiego stopnia jest do mnie przywiązana. No, przyznaj, czy nie urocza istota?...
— Ależ przyznaję.
— A przecież i ona, mówiąc między nami, posiada jedną wadę. Natura, dając wszystko, odmówiła jej owego boskiego płomienia, który jest szczytem wszystkich jej darów. Ta kobieta wszystko budzi, wszystko roznieca, sama zaś nie czuje nic. Marmur.
— Muszę wierzyć na słowo, bo sam nie mogę o tem sądzić. Ale czy wiesz, że ty znasz tę kobietę tak dobrze, jakgdybyś był jej mężem? Możnaby się pomylić, doprawdy. Gdyby nie to, że wczoraj siedziałem przy kolacji z prawdziwym... gotów byłbym cię wziąć...
— Powiedz, czy był uprzejmy?
— Och, przyjął mnie jak psa!
— Rozumiem. Ale wracajmy do zamku, pójdziemy do pani de T.; jest już zapewne widzialna.
— Czy nie wypadałoby raczej zacząć od męża? odparłem.
— Masz rację. Ale wstąpmy na chwilę do twego pokoju, chciałbym się nieco przypudrować. — Powiedz mi więc, czy cię zupełnie wziął za kochanka?
— Będziesz mógł to sam ocenić z zachowania; chodźmyż zaraz do niego.
Chciałem wykręcić się od prowadzenia margrabiego do mego pokoju, którego nie znałem, ale sam przypadek nas tam zawiódł. Przez otwarte drzwi, spostrzegłem mego służącego, drzemiącego w fotelu. Dopalająca się świeca stała obok. Zbudzony, poskoczył, aby, nawpół przytomnie, podać szlafrok margrabiemu. Stałem jak na rozżarzonych węglach; ale margrabia był w usposobieniu tak podatnem do złudzeń, że nie dostrzegł w tem nic, prócz komicznego odurzenia śpiocha. Udaliśmy się do pana de T. Można sobie wyobrazić, jak przywitał się ze mną, a jakiemi uprzejmościami i komplementami obsypał margrabiego, zatrzymując go niemal