Strona:PL Balzac - Fizjologja małżeństwa. T. 2.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wierzyłem, że dziś dopiero trafiłem na kobietę z sercem. Westchnąłem i ja, nie wiedząc dobrze pod czyim adresem... Pani de T. zdawała się ubolewać nad przykrością jaką mi sprawiła i żałować, iż dała się unieść szczerości i posunąć do skreślenia obrazu, który, w ustach kobiety, mógł się wydać podejrzany. Odpowiedziałem sam już nie wiem co; stopniowo, mimo iż nie zdawałem sobie sprawy jak, weszliśmy nieznacznie na gościniec uczucia; zaczęliśmy zaś z tak wysoka, iż niepodobna było przewidzieć kresu. Na szczęście, skierowaliśmy się równocześnie ku altance, którą widzieliśmy poprzednio z terasy i która była świadkiem najsłodszych naszych chwil. Pani de T. opisała mi szczegóły urządzenia. „Jaka szkoda, że nie mamy klucza!“ Tak rozmawiając, doszliśmy do altanki, która szczęśliwym trafem okazała się otwarta. Brakło jej światła, ale i ciemność ma wiele uroków. Gdyśmy wchodzili, ogarnęło nas drżenie... Czy to sanktuarjum ma się stać świątynią miłości? Siedliśmy na kanapce i, przez chwilę, słuchaliśmy w milczeniu naszych serc. Ostatni promyk zachodzącego księżyca uniósł z sobą wiele skrupułów. Ręka, która mnie odpychała, czuła bicie mego serca. Towarzyszka moja zrywała się do ucieczki i osuwała się bezbronna. Słyszeliśmy wśród ciszy mowę naszych myśli. Niema nic czarowniejszego jak te nieme rozmowy. Pani de T. chroniła się w moje ramiona, kryła głowę na mem łonie, wzdychała i uspokajała się pod pieszczotą; to pogrążała się w smutku, to znów szukała pocieszeń żądając od miłości aby jej zwróciła wszystko co miłość jej wydarła przed chwilą. Strumień płynący opodal przerywał ciszę nocy słodkim szmerem, zestrojonym z uderzeniami serc. Było zbyt ciemno aby rozróżnić przedmioty, ale, w przeźroczystej gazie cudnej nocy letniej, królowa tego ustronia wydała mi się czarująca.
— Ach! rzekła niebiańskim głosem, oddalmy się z tego niebezpiecznego miejsca... Tutaj jest się zbyt słabym, aby się opierać...
Pociągnęła mnie z sobą i wyszliśmy, nie bez żalu.
— Jaka ona szczęśliwa!... szepnęła pani de T.
— Kto? spytałem.