Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był to głos robotnika, który niósł na ramieniu długą deskę. Robotnik przeszedł. Ten robotnik, był to wysłannik Opatrzności, jakgdyby mówiący ciekawemu: „Poco się mięszasz nie do swoich spraw? Myśl o swojej służbie, i zostaw Paryżan w spokoju“.
Młody człowiek skrzyżował ręce na piersiach; poczem, niewidziany przez nikogo, uronił łzę, która spłynęła po policzku. Widok cieniów poruszających się na tych dwóch oknach był mu zbyt bolesny; rzucił okiem w ulicę Vieux-Augustins i ujrzał dorożkę stojącą pod murem, w miejscu gdzie nie było bramy ani sklepu.
Ona? nie ona? Zycie lub śmierć dla kochanka! I ten kochanek czekał. Czekał przez cały wiek trwający dwadzieścia minut. Następnie kobieta zeszła; poznał tę, którą kochał tajemnie. Mimo to, chciał jeszcze wątpić. Nieznajoma podeszła do dorożki i wsiadła.
— Dom nie ucieknie, zawsze będę mógł go przepatrzyć, rzekł sobie młody człowiek, biegnąc pędem za dorożką aby rozproszyć ostatnie wątpliwości. Niebawem nie miał już żadnej.
Dorożka zatrzymała się w ulicy Richelieu, przed modystką, w pobliżu ulicy de Ménars. Dama wysiadła, weszła do sklepu, posłała zapłatę woźnicy, i wyszła wybrawszy marabuty. Marabuty do czarnych włosów! Przyłożyła pióra do głowy, aby się przekonać czy jej w nich do twarzy. Oficer miał wrażenie, że słyszy jej rozmowę ze sklepowemi.
— Proszę pani, niema rzeczy bardziej twarzowej dla brunetek; brunetki mają coś ostrego w rysach, marabuty to łagodzą. Księżna de Langeais powiada,