Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Doprawdy, poczciwy z pana dziadzio, rzekła Antonja.
— Och jeszcze poczciwszy niż myślisz, odparł stary powoźnik. Wyobraź sobie, ten biedny Denisart ma zgryzotę taką, że aż dostał żółtaczki... Tak, uderzyło mu to na wątrobę, jak u wszystkich starców z czułem sercem. Źle robi, że się tak przejmuje, za dużo ma serca. Powiadałem mu nieraz: „Zmysły, owszem, ale serce... za nic, to śmierć!“ Nie byłbym się doprawdy spodziewał podobnej zgryzoty u człowieka mającego dość rozsądku i charakteru, aby, na czas trawienia, rozłączać się ze swoją...
— Ale co się stało? spytała panna Chocardelle.
Ta mała, u której bywałem na obiedzie, puściła go w trąbę, nie uprzedzając go ani słowem, prócz listu pełnego ortograficznych błędów.
— Oto, dziadziu, do czego prowadzi nudzić kobietę!...
— Tak, to dobra lekcja, piękna pani, odparł słodki Croizeau. Na razie nie widziałem człowieka w podobnej rozpaczy. Biedny Denisart zupełnie jest nieprzytomny, nie chce ani patrzeć na to co nazywa teatrem swego szczęścia... Do tego stopnia stracił zmysły, że proponuje mi, abym za cztery tysiące franków odkupił całe urządzenie Hortensji... Nazywa się Hortensja!
— Ładne imię, rzekła Antonja.
— Tak, imię pasierbicy Napoleona, dostarczałem jej powozów, jak pani wiadomo.
— Więc dobrze, zobaczę, rzekła sprytna Antonja, na razie niech mi pan przyśle tę młodą kobietę...