Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwiema cuchnącemi rynnami. Tam znajdowały się kwiaty; ogródek długi na dwie stopy, szeroki na sześć cali; parę kłosów zboża: streszczenie całego życia, wszystkich nędz życia! W obliczu tych mizernych kwiatków oraz wspaniałych kłosów, promień słońca, spływający z nieba niby z łaski, uwydatniał kurz, tłustość, jakiś osobliwy kolor właściwy paryskim norom, tysiąc plugastw plamiących wilgotne mury, zbutwiałe poręcze, spaczone ramy okienne oraz czerwone niegdyś odrzwia. Niebawem kaszel staruszki oraz ciężki krok kobiety człapiącej z trudem pantoflami oznajmiły matkę Idy. Stara otworzyła drzwi, wyszła na schody i rzekła:
— A, to pan Bocquillon. Ale nie. Dalibóg, jaki pan podobny do pana Bocquillon. Może brat? Czem mogę panu służyć? Proszę, niech pan wejdzie.
Julian wszedł do pierwszego pokoju, gdzie ujrzał całe zatrzęsienie klatek, statków, piecyków, mebli, gliniane talerzyki z jadłem i wodą dla psa i dla kotów, drewniany zegar, kołdry, liche ryciny, kupy starego żelaztwa... Obraz w istocie pocieszny, istna tandeta paryska, gdzie nie brakło nawet kilku numerów Constitutionnela.
Wiedziony przezornością, Julian nie posłuchał wdowy Gruget, która mówiła:
— Niechże pan wejdzie, proszę pana, ogrzeje się pan.
Lękając się, aby go Ferragus nie usłyszał, Julian zapytywał sam siebie, czy nie lepiej byłoby dobić w tym pierwszym pokoju targu jaki chciał zaproponować starej. Kura, która gdacząc wydreptała ze stryszku, wyrwała go z zadumy. Powziął postano-