Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ on umarł, odparł Julian.
— Też blaga! byłam z nim u Frankoniego wczoraj wieczór, i odprowadził mnie do domu, jak się należy. Zresztą pańska dama może panu o nim opowiedzieć. Albo nie była u niego dziś o trzeciej? Wiem dobrze: czekałam na nią na ulicy, niby względem tego, że pewien bardzo miły człowiek, pan Justyn (zna go pan może? — starowina nosi breloczki i gorset) oświecił mnie że jakaś pani Julianowa wchodzi mi w drogę. Znają dobrze to imię wśród naszych. Daruje pan, skoro to pańskie imię, ale gdyby nawet pani Julianowa była księżną ze dworu, Henryk jest tak bogaty, że go stać na wszystkie kaprysy. Moja rzecz, to bronić mego dobra i mam prawo potemu: bo ja kocham Henryka, tak! To mój pierwszy menszczyzna, tu chodzi o moją miłość i o mój los. Ja się niczego nie boję, proszę pana; ja jestem uczciwa, nigdy nie skłamałam, ani nie ukradłam niczyjego dobra. Gdyby nawet sama cesarzowa weszła mi w drogę, poszłabym prosto do niej i wygarnęła co mam na wontrobie; a gdyby mi zabrała mego narzeczonego, byłabym zdolna ją zabić, przy całem jej cesarstwie. Wszystkie ładne kobiety są sobie równe, i kwita...
— Dosyć! dosyć! rzekł Julian. Gdzie pani mieszka?
— Ulica Corderie-du-Temple, numer 14, proszę pana. Ida Gruget, gorseciarka do usług pańskich, bo dużo tego fabrykujemy dla panów.
— A gdzie mieszka człowiek, którego pani zowie Ferragusem?
— Przedewszystkiem, proszę pana, to nie żaden człowiek. To jest pan, bogatszy może od pana. Ale