Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ferragus.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pani Desmarets, z którą mam przyjemność mówić, przychodzą aby jej powiedzieć wszystko co mam na sercu, wzglendem jej osoby. To bardzo nieładnie, kiedy się dochrapało czegoś, kiedy się jest na własnych śmieciach, — i to na jakich! wedle tego co widzą — kraść biednej dziewczynie człowieka z którym jestem tak jak poślubiona i który obiecywał mi naprawić moje błędy na drodze lengalnej. Dosyć jest ładnych chłopców na świecie — nieprawdaż, proszą pana? — aby móc sobie wygodzie do syta, nie zabierając mi z pod nosa starszego człowieka, w którym pokładam moje szczęście. Ja tam nie mam żadnych pałaców, ja mam moją miłość. Niecierpię lalusiów i pieniedzy, ja żyją tylko sercem i...
Pani Julianowa zwróciła się do męża:
— Pozwolisz, że nie będę słuchała dłużej, rzekła przechodząc do swego pokoju.
— Jeżeli ta pani żyje z panem, wsypałam ją, jak widzą, ale przepadło! ciągnęła Ida. Poco przyłazi codzień do pana Ferragusa.
— Myli się panienka, odparł Julian zdumiony. Zona moja niezdolna jest...
— Toście wy małżeństwo! rzekła gryzetka z niejakiem zdziwieniem. W takim razie to jeszcze gorzej, nieprawdaż, aby kobieta, która ma to szczęście iż złapała prawdziwego męża, utrzymywała stosunki z człowiekiem takim jak Henryk...
— Co za Henryk? spytał Julian ujmując Idę za rękę i prowadząc ją do sąsiedniego pokoju, iżby żona nie słyszała nic więcej.
— No, pan Ferragus...